Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/133

Ta strona została przepisana.

— Dobrze tobie tak gadać, Emilka, — szorstko sarknęła, — kiedy twój Michał i nie chłop i ziemię swoją ma!
— Emilka tak gada, bo jest smarkata i rozumu żadnego nie ma! — gniewnie na bratową patrząc, zawołał Konstanty.
Ale mąż zgromionej kobiety w tejże chwili wyprostował się, ciemną rękę podniósł do czarnego wąsa i zawołał:
— Za pozwoleniem Kostanty! Ja Kostantemu oświadczam, że do mojej żony takim sposobem przemawiać nie wolno! Ja nikomu nie pozwalam ubligi jej wyrządzać!
— To na cóż głupia? — odkrzyknął gospodarz.
— My u Kostantego o pożyczenie rozumu nie prosim...
Zaperzyli się obydwaj, jak dwa koguty. Michał na żonę wołał: „chodź, Emilka“ i za rękę już ją brał, z za stołu chcąc wyciągnąć, ale Pancewicz za ramię go pochwycił i perswadować zaczął. Nie łatwe to przecież było zadanie.
— Niechaj Kostanty gęby pilnuje! Moja żona nie jego sługa, aby na nią złość wywierał!
— Wolna droga do proga! Jeżeli komu w chacie mojej nie miło, może sobie milszej gospody poszukać!
Pancewicz, z rozpostartemi ramionami, z jednej strony Kostantego, z drugiej Michała gestem i ruszaniem brwi powściągając, perorował:
— Człowiekowi na to rozum przez Pana Boga jest dany, aby pasyami swojemi rządził. Pasye, panie dobrodzieju, to są dyabły w człowieku umieszczone, a kto niemi nie rządzi, przemienia się w bydlę, panie dobrodzieju! Michał! Konstanty! pocałujcie się!
— Bajki babom! Mam go całować za to, że mnie żonkę złajał!
— Mnie też twoje całowanie tak pachnie, jak psu padlina!
Ale z za stołu ozwał się cienki, wcale tym razem nie gapiowaty, tylko rozkazujący głos Emilki: