Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/313

Ta strona została uwierzytelniona.

tach szmer czytającego głosu milknie, natomiast kilka głosów razem wymawia:
— Brawo! brawo! To prawda! prawda!
Ktoś tam, za ścianami, święci tryumf podbicia dla myśli swej kilku umysłów innych. W zielonym półcieniu gabinetu rozlewa się liliowy uśmiech leśnego kwiatu, stary gobelin majaczy w rogu pokoju, jak znikające marzenie senne, z za drzwi zamkniętych dochodzi stąpanie po kobiercach i posadzce kilku par stóp męskich. Głosy rozmawiających stają się coraz bliższe i słowa, które wymawiają, wyraźniejsze.
— Przekonał pan nas zupełnie...
— Przedewszystkiem fundusze...
— I odpowiednie siły!
— Na kiedy posiedzenie?
— Zwlekać nie trzeba!
— Co się odwlecze, to — uciecze!
Stanęli w pokoju przyległym; w zmieszanych głosach rozróżnić można czasem wymawiane daty, cyfry, nazwiska. Idą znowu, drzwi otwierają się i przez gabinet przechodzi kilku ludzi różnych wzrostów i różnego wieku, z twarzami bardzo ożywionemi. Na widok siostry miłosierdzia wszyscy jednomyślnie składają przed nią ukłony pełne uszanowania głębokiego, lecz bez zdziwienia, bo należą do tych, którzy na świecie tak wiele widują i tak prawie wszystko znają, że prawie nic zadziwić ich nie może.