Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

krzyczały; — i obie te kobiety, zarówno prawie brudne, zarówno w przydeptanych i z nóg opadających pantoflach, jedna z rozczochraną jak fura siana, druga z oblepioną czarnym perkalem głową, ciszę na dziedzińcu czynić usiłowały.
Jakkolwiek przecież zmniejszały się stopniowo dziecinne hałasy, cisza do tego ludnego kotła zlecieć nie chciała. Wieść o zaszłem nagle w jednej z przegródek jego nieszczęściu, była ostrą kroplą, która wpadła do gotującej się w nim nieustannie codziennej strawy, i wywołała na wierzch odpryski przerażenia, współczucia i ciekawości. Tu i ówdzie przez otwarte okna wychylały się ciekawe głowy męskie i kobiece, — kobiety szczególniej zbiegały ze wschodów, wychodziły przede drzwi mieszkań, i patrząc w stronę mieszkania Jadwigi, zcicha lub głośno z sobą rozmawiały. Wielu z nich miało w sercu i uszach wieczne adagio ludzkich żywotów: „Co dziś tobie, jutro mnie!“ dla wielu nagła choroba jednej starej kobiety była takim samym, jak kręcenie się trzech par tancerzy za oświetlonem oknem, ciekawym i porywającym, bo nowe wrażenie dającym teatrem.
Nad całym tym gwarem i czynnem lub biernem zajęciem, nad wszystką tą ciekawością i czynną lub bierną litością, jak skrzydlate, białe, dla ziemskich spraw obojętne anioły, unosiły się dźwięki fortepianowej muzyki, wychodzące z okna panny Karoliny. Jej ślepa matka, po dzisiejszym srogim upale, spoczywała w głębokim fotelu; ona zaś sama, piękna jeszcze, choć niemłoda, dumna choć biedna, nie wiedziała i wiedzieć nie chciała o niczem z tego, co dzieje się tam na dole, na tym ohydnym bruku, pośród tych brudnych ludzi, i z klawiszów wydobywając smętną me-