Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/018

Ta strona została uwierzytelniona.

przestawał mówić i zamyślał się, można w niém było dostrzedz odcień smutku. Niekiedy szare i ogniste, mimo wieku, oczy jego, odbiegały najbliższych przedmiotów i zdawały się patrzéć gdzieś daleko, obejmować jakiéś szerokie przestrzenie i widnokręgi, a wtedy właśnie bywały najsmutniejsze.
Przyjrzawszy się pilnie obudwom rówieśnikom, łatwo było odgadnąć, że pan Jerzy był człowiekiem, któremu całe życie przeszło śród pracy na kawałek chleba, bez innéj myśli, jak o zasiewach, zbiorach i młóceniu, bez innych cierpień, jak nieurodzaj lub gradobicie, bez innych radości, jak niegdyś za młodu wesele z ukochaną Anusią, potém urodziny syna, a potém jeszcze lata, w których zboże dawało dziesięć kop z morga. Pan Andrzéj zaś musiał był koniecznie jednym z ludzi, którym królestwo ducha we władanie oddaném zostało, których myśl rada w tém królestwie mieszka.
Naprzeciw dwóch mężczyzn siedziała pani Snopińska, czterdziestoletnia kobieta, chuda, blada, z twarzą nic nieznaczącą i olbrzymim pękiem kluczów przy pasie. Na niéj więcéj jeszcze, niż na jéj mężu, znać było gospodarowanie całego życia, nieokraszone ani jedną szczyptą poezyi, nie ogrzane ani jednym promieniem szerszéj, ogólniejszéj myśli. Sery, masło i mąka, wypiętnowały na twarzy pani Snopińskiéj prozaiczną i oschłą cechę, a postać jéj, przybrana w czarny wełniany wązki szlafroczek i w biały czepe-