Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/062

Ta strona została uwierzytelniona.

dném — spytał pan Andrzéj, przypatrując się silnemu rozpłomienieniu oczu, jakby elektrycznemu prądowi, który przebiegał po twarzy Bolesława, gdy mówił o narzeczonéj.
— Nie — odrzekł Topolski — widujemy się bardzo często, pewny jestem, że posiadam jéj serce, i że ją posiadać będę, a to mi wystarcza. Zresztą i teraźniejszość daje mi tak wiele żywych radości, że, gdybym był najpiérwszym z poetów w świecie, nie wiem, czy-bym je wszystkie wypowiedziéć był zdolen.
— Sielanka, prawdziwa sielanka! — szepnął do siebie pan Andrzéj, a głośno dodał: — prawdziwie, jak słucham pana, mówiącego mi o swéj narzeczonéj, zdaje mi się, że słyszę pieśń, śpiewaną śród pól i gajów, przy odgłosie fujarki pasterskiéj i szmerze strumyka. Jakże-bym pragnął widzieć narzeczoną pańską.
— O, nic łatwiejszego! — z żywém zadowoleniem zawołał Bolesław, ujmując za obie ręce swego gościa; — to tak blizko, kilkaset kroków zaledwie, jeśli przez gaj pójdziemy. Jeżeli pan chcesz, możemy tam pójść natychmiast. Ja także będę bardzo szczęśliwym, mogąc pokazać ją panu, pochwalić się z nią...
Rzekłszy ostatnie słowa z radością i dumą kochającego mężczyzny, Bolesław wstał z ławki i patrzył na swego gościa z niepokojem, jakby obawiał się, aby propozycya jego odrzucona nie została.
— Hm — odparł, namyślając się pan Andrzéj —