Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

— A, komedye Fredry! byłem, byłem na niéj! właśnie dawano Żydów...
— Panie łaskawy — przerwał żartobliwie Bolesław — nie odbieraj téż pan Korzeniowskiemu jednego z najpiękniejszych listków jego autorskiéj korony, boć on to napisał Żydów.
— Prawda! omyliłem się! to była komedya Korzeniowskiego! — zawołał Alexander, uderzając się w czoło, spojrzenie jednak jego z wyrazem lekkiéj urazy upadło na twarz Bolesława.
— Powiedz mi pan dobrodziéj — rzekł z ironią — czy nie posiadasz wypadkiem tego bajecznego kobierca, który ludzi nosił w mgnieniu oka po różnych stronach świata i równie prędko odnosił ich na miejsce stałego pobytu, a także téj czapki niewidimki, w któréj człowiek mógł wszędzie bywać niewidzialnym?
— Daję panu słowo, że ich nie posiadam, inaczéj przysłużył-bym się panu kobiercem, abyś mógł codzień bywać na balecie w Warszawie i wracać na wieczerzę do Adampola! — ze śmiechem odpowiedział Bolesław — ale zkąd panu przyszło miéć mię za czarnoksiężnika?
— Bo nie pojmuję, jak pan możesz, nigdy nie będąc w Warszawie, tak dokładnie wiedziéć o wszystkiém, co się tam dzieje.
— Więc sądziłeś pan, że potajemnie odbywam podróż na cudownym kobiercu i w czapce niewidimce! — zawołał Bolesław, śmiejąc się jeszcze mocniéj.