Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/081

Ta strona została uwierzytelniona.

aby ich pożyczył? Rumieniec wytrysnął na jéj twarzy: — Nie — zawołała w sobie — jak-bym ja mogła ośmielić się o cokolwiek go prosić? — Zamyśliła się głęboko, a smutnie.
— Mój Boże — snuło się po jéj myśli — czemu ja jego widywać nie mogę? On pewnie potrafił-by powiedziéć wiele, wiele rzeczy, które potrzebuję wiedziéć dla wychowania mego dziecka.
I zaczęły przesuwać się po jéj pamięci odległe wspomnienia chwil, z Bolesławem spędzonych; różne słowa jego, zdania, uwagi zapomniane, zatarte upływem czasu, zaczęły powstawać w jéj umyśle niby gwiazdy, które oświecały niegdyś jéj przeszłość. Zaczęła czytać w nich i zastanawiać się nad niemi.
Przypomniała sobie wszystko, co on niegdyś jéj mawiał o powołaniu kobiety, a szczególniéj matki; o wielkiém społeczném znaczeniu familii; o niezmiernéj wadze dobrego wychowania młodych pokoleń i udziale, jaki w niém przyjmować winny kobiety. Przypomniała sobie, że gdy, będąc już narzeczonymi, zgadali się raz o podobnych rzeczach, Bolesław powiedział jéj: teraz w części tylko mogę dzielić się z tobą memi myślami o tém wszystkiém, ale, gdy będziesz już moją żoną, powiem ci więcéj, daleko więcéj!... Razem z temi słowami przed wyobraźnią Wincuni stanęła twarz Bolesława i rzewny, rozumny, pełen nieskończonéj miłości i nadziei wyraz oczu jego, z jakim je wymawiał.