Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pani hrabina może także nie pogardzi moją nizką chatą. Wszakże to ja pani dobrodziéjki dzierżawcą i sługą od lat dziesięciu...
— Z całego serca — odrzekła hrabina uprzejmie — przyjadę do państwa, aby powinszować imienin pani Siankowskiéj i uczestniczyć w zebraniu kochanych sąsiadów.
Podała rękę staremu dzierżawcy, którą on ujął końcami palców i wycisnął na niéj głośny pocałunek.
— Kochana ta nasza hrabina! — szepnęli między sobą sąsiedzi.
Następnie proboszcz wspomniał o szkółce ludowéj i, ze stanowiska kapłana, powiedział kilka słów o powinności chrześcijańskiéj nauczania słowa Bożego biednych braci. Bolesław, całkiem już przejęty ważnością rozmowy, podniósł słowa proboszcza i mówił ze stanowiska obywatelskiego, dowodząc, jakie niezmierne korzyści przynosi krajowi oświata ludu, jakie wielkie znaczenie w narodzie ma ta, za najniższą uważana, warstwa społeczna. Mówiąc, nie rozstawał się ze zwykłą sobie prostotą, wyrażenia jego były proste, zwięzłe, bez najmniejszéj przesady i deklamacyi, ale oczy płonęły mu zapałem i głębokiém przekonaniem. Zdawało się, że postać jego wyprostowała się, urosła. Przerywano mu często wykrzykami to pochwały i potwierdzenia, to niedowierzania i zarzutów; on przekonywał, dowodził faktami, a znać było, że całą duszę swoję wkładał w swoje słowa. Raz tylko, w chwili