Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

towarzysza; księżyc kilka razy oświecił twarz jego, a na niéj bolesny i surowy wyraz, aż wreszcie przerwał milczenie i ozwał się głosem, w którym pod pozornym spokojem drgało przykre wzruszenie:
— Wiem dobrze, iż nie mam prawa mieszać się w niczyje domowe lub zadomowe sprawy. Przecież rad jestem sposobności powiedzenia panu tego, com już oddawna powiedziéć mu pragnął. Wiész pan o stosunku, jaki zachodził między mną a pańską żoną; wtedy, gdyś ją poznał, byłem jéj narzeczonym, znałem ją i kochałem od lat dziecięcych, a jak kochałem, o tém nie będę panu mówił, bo nasze charaktery i sposoby widzenia rzeczy tak się różnią, że nie potrafił-byś pan stworzyć sobie wyobrażenia o mojéj miłości, choćbym ci o niéj najdłużéj opowiadał. Kiedym ją stracił, jedyném już mojém pragnieniem było, aby ona została szczęśliwą; że do niéj nie miałem żadnego żalu, o tém niéma co i mówić, ale nawet i do pana nie czułem żadnéj niechęci póty, póki sądziłem, żeś ją prawdziwie kochał. Myślałem, że są pewne nieprzeparte popędy serca, o które obwiniać kogoś, które miéć komuś za złe, było-by niesprawiedliwością i szaleństwem. Tych moich przekonań i uczuć miałeś pan dowody w tém, że nie unikałem go, ale owszem, starałem się przyjacielski utrzymać z panem stosunek. Ale od chwili, w któréj przekonałem się, że uczucia pana dla kobiety, która była niegdyś moją narzeczoną i w któréj złożyłem był wszystkie nadzieje