Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dotąd — rzekł — mówiłem z panią, jak etykietalny konkurent, układający się o warunki maryażu; teraz dopiéro powiem ci jak kochanek, jak mąż twój przyszły: Matyldo! kocham cię! — Przycisnął rękę jéj do ust i w téj saméj chwili zdawało się, że pękły niewidzialne okowy, skuwające jego ducha i nie pozwalające mu wydobyć się na zewnątrz: twarz jego zalała się wyrazem silnego wzruszenia, blade oczy pociemniały i strzelały błyskawicą.
— Kalixcie — rzekła pani Karliczowa zniżonym od wzruszenia głosem — tyle razy w życiu mojém bluźniłam słowu miłości, tyle razy wymawiałam je wtedy, gdy w sercu mém był zaledwie błędny ognik kaprysu lub uniesienia, że teraz, w téj chwili uroczystéj, gdy życie moje przełamuje się na dwie połowy, nie użyję tego wyrazu. Powiem ci tylko, Kalixcie, szacuję cię.
Milczeli oboje i patrzyli na siebie, ale po chwili na twarz pana Kalixta wrócił wyraz zwykłéj mu zimnéj krwi, uścisnął końce palców narzeczonéj, odstąpił od niéj o parę kroków i zapytał z ukłonem:
— Eh bien madame! et quand la noce?
— Nie mam powodu zwlekać — odpowiedziała narzeczona.
— Ani ja także; więc za parę miesięcy...
— Dobrze.
Kamerdyner rozchylił portyerę i, stanąwszy w progu, zaprosił na herbatę.
Kiedy pani Karliczowa zasiadła przy herbatnim