Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/271

Ta strona została uwierzytelniona.

wiewał silniéj, roleta w inną unosiła się stronę i odkrywała znowu na najdalszym planie obrazka ukośne linie zagonów, ze snującemi się nad niemi srebrnemi nićmi pajęczyny.
Cicho było bardzo wokoło, tylko u okna szczebiotały żywe kanarki i kiedy niekiedy odpowiadał im szczebiot jakiéjś osmuconéj jesienią, w głębi gaju zbłąkanéj ptaszyny.
Cała postać młodéj kobiety, leżącéj na sofie, objawiała zupełne wycieńczenie i upadek sił fizycznych, ale oczy błyszczały szklistym połyskiem i na policzkach wybiły się karminowe rumieńce. Czoło jéj, bardzo blade i otoczone światłemi splotami, smętnym zarysem odbijało od ciemnego tła poduszki, na któréj spoczywała głowa. Ręce miała alabastrowéj białości i jak alabaster przezroczyste; splotła je i bezwładnie opuściła między fałdy sukni. Kaszlała często i oddychała prędko a z trudnością.
Z tą bezwładną postacią, z tém czołem śmiertelnie bladém, dziwną stanowił sprzeczność dziewiczy, radosny ubiór Wincuni. Miała ona na sobie tę samę różową perkalową sukienkę, którą zwykła była nosić, będąc młodziuchną dzieweczką, a nad czołem w warkoczu kilka śnieżnych drobnych astrów. Słońce zniżało się, już tylko jednę godzinę miało do zachodu; Wincunia coraz częściéj, coraz tęskniéj spoglądała na drzwi przyległego pokoju.