Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 229.jpeg

Ta strona została przepisana.

zaczęła, wyprostował się i przed, nią stanął. Nie wydawał się wcale zdziwionym, tylko w zamyśleniu, ze wzrokiem w ziemię utkwionym, końcami palców dotykał czoła. Potem, milcząc, zrobił parę szerokich kroków, pochylił się nad matką i szepnął do niej słów kilka, a gdy do Justyny powrócił, sierp trzymał w ręku.
Ona podniosła się z nizkiego siedzenia swego i przed nim stanęła. Przez kilka sekund patrzyli sobie w oczy, jakby wzajem myśli swe odgadnąć usiłowali. Potem Jan śmiałym ruchem głowę podniósł i, podając Justynie sierp, w którym słońce krzesało srebrne błyskawice, zcicha wymówił:
— Proszę!
Z pochyloną trochę głową wyciągnęła rękę i z poważnym na ustach uśmiechem połyskujące narzędzie z ręki jego wzięła.
Na całe ściernisko, pokryte mrowiskiem istot ludzkich, na cały ten łan szumiący upadającemu kłosami, rozległ się dźwięczny, donośny, radością nabrzmiały głos Jana:
— Mamo! proszę tutaj! Mamo! mamo! proszę!
Żwawa, wesoła kobieta w perkalowym czepku na siwiejących włosach biegła już ku Justynie, rękami machając i językiem trzepiąc:
— Dobrze, panieneczko! dobrze, robaczku! owszem. Bo to i niebardzo trudna robota! Kiedy ja, stara, mogę, to dla jakiejże przyczyny nie mogłaby młoda? Nie święci, panieneczko, garnki lepią... Owszem, proszę tylko nachylić się, popatrzeć, a potem i samej spróbować...
Antolka, Elżusia, dwie inne jeszcze dziewczyny wyprostowały się na zagonach i z śmiechami, z niedowierzaniem, ale bez zdziwienia, patrzyły na schylającą się ku zbożu pannę, w sukni z takiegoż perkalu jak ten, z którego uszyte były ich kaftany, ale modnie skrojonej i przybranej, a obcisłością swoją rysującej wydatnie kibić wysoką, silną i kształtną.
Nagle przysadzista Elżusia zawołała:
— Bardzo słusznie! Panienka żąć może tak jak i my... jeszcze prawie silniejsza od nas... tylko gorset zdjąć trzeba, bo w nim i godziny wytrzymać nie będzie można...
— Bardzo słusznie! — chórem zaśmiało się kilka kobiecych głosów.
I rzecz dziwna! z kilku par oczu trochę złośliwe i pogardliwe wejrzenia strzeliły na obcisły i wyraźnie rogi gorsetu zdradzający stanik Justyny.
Z ognistym rumieńcem Justyna pochyliła się ku ziemi obok matki Jana.
— Jutro niedziela — rzekła zcicha — ale pojutrze przyjdę wcześnie i ubiorę się stosownie; a dziś, tymczasem, proszę mi pozwolić choć trochę... ile będę mogła...
— Owszem, robaczku, dobrze! — zagadała stara — bo to nie słuchaj tego, co te sroki skrzeczą. Taka sama ty dobra, panieneczko, jak i one, tylko w poniedziałek kaftan sobie taki luźnieńki,