Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/035

Ta strona została uwierzytelniona.

Bahrewicz uderzył się w kolano i z szerokim śmiechem zawołał:
— A to bestya sprytny! I teraz własny folwark sobie ma! Ho, ho! czemu to człowiek nie urodził się z takim sprytem!
Kaprowski opowiadał daléj. W braku onego nieszczęsnego pontaku, Bahrewicz dolewał mu wciąż do kieliszka doskonałéj wiśniówki domowego wyrobu. Musiała być ona doskonałą, bo gość z miną znawcy i amatora ustami cmokał, kieliszek po kieliszku wypijał i opowiadania swoje przerywał pochwałami:
— Dobra! istotnie dobra! wyborna!
Rozgrzewał się téż, giestykulował, albo ręce w kieszeniach zatopiwszy, bujał się wraz z krzesłem, na którém siedział, w tył i naprzód. Błękitne szkła w złotéj oprawie spadły mu z nosa i, na sznurku kołysząc się, dzwoniły o łańcuch zegarka. Bez szkieł, oczy jego ukazały się szare, bystre, ruchliwe, wciąż jakby czémś zaniepokojone. Teraz błyskały one namiętnością, którą drażnił i rozbudzał przedmiot rozmowy. Właściwie był to długotrwały monolog, w którym, co chwilę zjawiały się większe i mniejsze cyfry, przedstawiające różne wygrywane i przegrywane procesy. Co chwilę także, powtarzały się w nim wyrazy takie, jak: pałata (izba), sądy mirowe (sądy pokoju), dzieła (sprawy), artykuły prawa, ukazy senatu i t. d. Ten z pomiędzy kolegów kupił już sobie w Ongrodzie śliczną kamieniczkę; tamten ożenił