Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

niem: „Bądźcie zdrowi moi kochani” i giestem, w którym można było wyczytać chęć jak najprędszego wyrwania się ztąd, pochwycił ze stołu swoję zgrabną futrzaną czapeczkę. Chłopi rozstąpili się z głębokiém uszanowaniem, a Jasiuk i Krystyna wysunęli się z kąta, w którym dotąd siedzieli, jako niemi i przez nikogo niepostrzeżeni świadkowie wszystkiego co się działo. Wtedy Mikołaj pochwycił Kaprowskiego za łokieć i bardzo cicho kilka słów do niego przemówił. Hadwokat zsunął brwi i z niezadowoleniem ustami cmoknął. Okropnie pilno mu być musiało wyrwać się z karczmy. Miał jakieś estetyczne gusta, które walczyły w nim z potrzebą materyalnych zysków, że zaś tym razem, ładny pugilares jego pękatym już stał się od pieniędzy hryńskich chłopów, piérwsze przeważyły-by może drugą, gdyby Mikołaj nie odegrał względem niego znowu roli anioła-stróża. Tak prędko i nieznacznie, że chłopi nie spostrzegli prawie co się stało, wepchnął on Jasiuka i Mikołaja do izdebki arendarza, do któréj téż w znacznie delikatniéjszy sposób wsunął Kaprowskiego i sam zostając w karczemnéj izbie, drzwi izdebki zamknął. Jasiuk i Krystyna znaleźli się przed obliczem adwokata, błyskającém złotą oprawą okularów w świetle mętnego okna żółtém i gąbkowatém.
Jasiuk trzymał się jeszcze nieźle, bo podniosła go nienawiść, którą od wczorajszego wieczora zapłonął