Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

czące medale, miał zwyczaj siadywać około wieczora przed chatą swoją i grać na trąbce.
Z za dżdżystych obłoków zachodzące słońce wyjrzało na chwilę parą ukośnych promieni. Okienko Jasiukowéj izby zarumieniło się jak roziskrzony rubin. Czerwona łuna padła na grupę istot ludzkich, skupioną u przypiecka. Ziarna bobu, spadające do garnka z rąk dwu kobiet i płowowłoséj dziewczynki, przybrały w téj łunie pozór złotych paciorek. Bosonagie chłopię w koszuli usnęło z głową na ramieniu siostry. Trąba Mikołaja w oddali grała wciąż żołnierską, monotonną pobudkę, a Krystyna nie podnosząc głowy i prędko, prędko rozłamując strąki bobu, myślała pewno o synie-żołnierzu, bo po twarzy jéj cicho i powoli, ze zmarszczki na zmarszczkę staczały się łzy.