Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

ściany polano. W myśli jego mieszały się i krzyżowały wyrazy i frazesy.
— Pan sobie całą gębą... łotrzysko! Mądra sztuka... gałgan! Świetna partya... wisielec! No, powiem-że ja jemu, aż mu za skórę pójdzie! Jak bo to z paniczem i mądralem takim kłótnie zaprowadzać! Madzia-by potrafiła... oho! Dlaczegoż-bo Madzia sama na egzekucyę tę nie przyjechała... ona to... aha!
W tém otworzyły się drzwi sypialni; Kaprowski wystrojony, klejnotami błyszczący, perfumą woniejący, z niezmiernie ugrzecznionym uśmiechem na gąbkowatéj i nerwowo drgającéj twarzy, od wielkiéj uprzejmości naprzód cały podany, witać zaczął swego niespodziewanego gościa. Z rozmachliwą elegancyą, która drobną postać miotała w strony różne, ku gościowi podbiegł i w małe, białe dłonie pochwycił czerwone i mięsiste jego ręce, zatrząsłszy niem parę razy i krzesło na kółkach ku kanapce przysuwając, mówił:
— Nie spodziewałem się przyjemności ujrzenia pana dobrodzieja w domu moim... pewno za interesikiem jakim do naszego miasteczka... a może-bym ja czémkolwiek służyć mógł, w czém dopomódz... Czekać musiałeś pan na obudzenie się moje... Stokrotnie przepraszam... otóż to, gościnność wiejska i miejska... Państwo dobrodziejstwo takeście mię tam w Leśnéj fetowali, a ja... jak na toż dziś właśnie więcéj niż kiedy zaspałem... Ale to nie bez przyczyny! Klijent