Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pajęczyna.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

ły, odwróciła się od okna i zatrzymała wzrok na młodym człowieku, siedzącym pomiędzy szpakowatym panem a jego synowcem. Zatrzymała na nim wzrok najprzód pobieżnie i z roztargnieniem, potém spojrzała nań nieco uważniéj, potém z większém jeszcze zajęciem obiegła spojrzeniem pogodne jego czoło, świeże policzki, łagodne usta i całą twarz młodzieńczą, skromną, trochę tylko zrumienioną pod wpływem rozmowy jaką prowadził, i jak zdawało się o tyle przynajmniéj zakłopotaną o ile rozweseloną.
W błękitnych jak niebo, myślących oczach bladéj kobiéty mignął niepokój. Zdawało się, że cała jéj duma zbiegła się w źrenice, które uporném wejrzeniem tkwiły w twarzy młodzieńca, a gdy z niéj przesuwały się na twarze jego sąsiadów, stawały się ciemniejsze jakoś i gorętsze, ale smutne i jakby pogardliwe.
Pociągnięte może magnetyczną siłą jéj wzroku, oczy studenta spuszczone przez cały prawie czas rozmowy jego z towarzyszami, podniosły się i spotkały z oczami bladéj nieznajoméj. Patrzył na nią kilka sekund, potém rzucił jakieś pytanie w ucho jednego ze swych sąsiadów. Ten zaśmiał się z odrobiną przymusu. — Nie znam téj pani, odpowiedział.
— Ho, ho! pośpiesznie szepnął weteran młodzieńcowi do ucha, czy takie tylko piękności