Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pajęczyna.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem blada nieznajoma nieprzestawała spoglądać na trzech panów, a ile razy spojrzenie jéj zatrzymywało się na twarzy studenta, malowało się w niém litość i migotał niepokój.
Pociąg zatrzymał się przed obszernym dworcem, niedaleko widniało miasto szeroko rozłożone po wzgórzach i nastrzępione licznemi wieżycami kościołów. Pomiędzy podróżnemi powstał ruch, wielu z nich zbierało swe tłómoki i gotowało się do wysiadania z wagonu.
Blada kobiéta wzięła téż w rękę mały podróżny woreczek i powstała z miejsca. Nieoddalała się jednak, ale poprawiła na sobie ubranie. Uważne oko mogłoby dostrzedz, że mniéj była zajęta suknią i okryciem jak trzema podróżującymi z nią panami, którzy wszyscy stojąc już przy drzwiach wagonu, żywo i głośno rozprawiali.
— No dosyć, dosyć tych ceregielów, wołał szpakowaty pan, zostajesz pan z nami na dni parę i kwita!
Mówiąc to śmiał się basem i wstrząsał ręką studenta.
— Zostajesz pan, zostajesz! nalegał młodszy, pokażemy ci wszystkie piękności i osobliwości naszego miasta.
Pochwycił młodzieńca pod ramię i uśmiechał się szeroko obwisłemi wargami.