Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pajęczyna.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

sząc swój kielich w górę. Niech żyje koleżeństwo i przyjaźń zawarte w podróży! zawtórował żółto-twarzy. — Niech żyje nasza starodawna gościnność i otwartość! z zapałem wymówił student, którego policzki zarumieniły się już nieco od trunku, a oczy zapłonęły wesołością. W téj chwili tuż przy nim przemknęła popielata suknia. Blada kobiéta stanęła przy stole i niby nalewając sobie wodę do szklanki — szepnęła nad samém uchem studenta. — Ostróżnie panie, ostróżnie! Młody człowiek drgnął i odwrócił się ku niéj zdziwiony. Stała nie patrząc na niego i spokojnie piła wodę. Sądził, że mu się przysłyszało, ale zaledwie przytknął do ust trzeci już, czy czwarty kielich wina i rozpoczął nową a żwawą z towarzyszami rozmowę, znowu obok siebie, łagodny, niemal błagalny szept:
— Ostróżnie panie, ostróżnie!
Obejrzał się, ale bladéj kobiéty już nie było przy nim. O kilka kroków tylko w tłumie dojrzał jéj popielatą suknię. Pobladł nieco, umilkł i zamyślił się.
— Panowie, rzekł po chwili, doprawdy, bardzo mi przykro, ale pożegnam was, pojadę, ojciec będzie mię oczekiwał....
Szpakowaty pan rozśmiał się basem i rękę wyciągnął ku oknu, za którém właśnie z szumem, gwizdaniem i kłębami dymu, przesunął się długi szereg odjeżdżających wagonów.