Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pajęczyna.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

podchwycił, ależ my tu bzdurzymy, a pan głodny jesteś i spragniony. Klemensie, zawołaj na służbę aby podała wszystko co trzeba...
Pan z lornetką powstał z pośpiechem i ujął pod ramię młodego mężczyznę, pan z brylantem ujął go pod drugie ramię i tak razem weszli w głąb domu. W kilka minut potém, zmierzało do niskiego, długiego, osamotnionego domu dwóch mężczyzn, jeden zaokrąglony i szpakowaty, drugi chudy i żółty. Po nich szło jeszcze dwóch, jeden jeszcze i trzech znów razem, a wszyscy szli pośpiesznie, w milczeniu; niektórzy nawet przystając chwilami, oglądając się i nasłuchując. Gdy otwierali drzwi domu, buchało za każdą razą z sieni światło rzęsiste i wychodził gwar wesołych głosów i śmiechów, ale było to tylko jedno mgnienie oka, bo wchodzący panowie zamykali za sobą drzwi z nadzwyczajnym pośpiechem.
Około północy słychać było jak z wewnątrz zamykano i zaryglowano drzwi od ganku, szpara nawet w okiennicy znikła, założona czyjąś ręką kawałkiem wełny czy wojłoku, cisza nocna zupełna zapanowała w około opuszczonego domu, który hermetycznie ze wszech stron zamknięty, zdawał się być w głębokim śnie pogrążonym. U progu domu na ganku leżał pęk polnych roślin, upuszczony z ręki