Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pajęczyna.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

derstwem. Uprzedniéj dobroduszności i otwartości nie było już w niéj ani śladu, szare oczy gorzały teraz zjadliwym blaskiem, pulchne usta to zacięte były, to drżały na przemian. Ale o ileż więcéj zmienioną była świeża i piękna wprzódy twarz młodego studenta! Wychudłe policzki jego pokryły się żółtawą bladością, pąsowe usta zbladły, z zapadłych oczów nie strzelał już młodzieńczy, wesoły blask młodości, ale paliły się one rozpacznym, ponurym ogniem. Zatrzymał się, gorączkowym ruchem zdjął czapkę i odsłonił czoło blade, potem kroplistym oblane i brwi zsunięte groźnie, a rozpacznie zarazem.
Towarzysz jego stanął tuż przy nim i szare, zjadliwe oczy topiąc w strasznie zmienionéj twarzy młodzieńca, śmiał się pocichu, stłumionym, gardłowym chychotem.
Z piersi młodzieńca wydarło się westchnienie do okropnego podobne jęku. Wyciągnął rękę jakby dla odparcia widma, które go ścigało i zawołał złamanym, lecz zawsze jednak dźwięcznym głosem: — Czego chcesz odemnie? czego mię gonisz szatanie, kusicielu? czyliż nie zabrałeś mienia które wiozłem z sobą, a które nie należało do mnie? czyliż nie rzuciłeś na czystą dotąd moją duszę pyłu występku i brudnych obrazów, jakiemi mię otoczyłeś przez dwa dni i dwie noce? czyliż nie odarłeś mię z pieniędzy i czystości my-