Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pajęczyna.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

wice pogardy i męczarni wewnętrznych. Tak, nie fizycznemu uległem gwałtowi, ale moralnemu. Skorzystaliście z mojéj młodości, niedoświadczenia, głupiéj wiary w ludzi... tak, głupią teraz zwę tę wiarę, która była rozkoszą moją i dumą... świat jest podły... o ! podły!..
Mówiąc to chciał zaśmiać się z goryczą, ale młode serce stłumiło śmiech i wybuchło łkaniem straszném, łez pozbawioném.
— No, skończmy już tę melodramę łaskawco, wymówił pan szpakowaty, oto lepiéj pójdź, wracaj ze mną, może się odegrasz...
— Nigdy! zawołał młodzieniec i porwał się z miejsca, nigdy powtórzył, ale słabszym już głosem i głowa na piersi mu opadła. I cóż uczynię? szepnął do siebie, nie mam o czém wracać do domu? a jak ja tam wrócę mój Boże? jak złodziéj... jak złoczyńca, który utracił powierzone mu mienie cudze.... Ostatnie wyrazy skonały mu na ustach w zaledwie dosłyszanym szepcie, twarz śmiertelną okryła się bladością, oczy ponuro tkwiły w ziemi, głowa schyliła się nisko, bardzo nisko, niby pod niezmiernym ku dołowi ją tłoczącym ciężarem wstydu.
— Ot widzisz, ozwał się szpakowaty, nie masz o czém wracać do domu i wstydzisz się wracać, zostań z nami dopóki się nie odegrasz...