Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pajęczyna.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

Łagodny szept umilkł i rozwiał się w cichém powietrzu; na blade lice młodzieńca wstąpił rumieniec do jutrzeńki podobny, w oczach jego zgasł ogień rozpaczy, a zapalił się piękny blask nadziei ...
Chwilę jeszcze siedział nieruchomy i niby posłuszny tajemniczemu głosowi, jaki przed chwilą obijał się o słuch jego, wodził wzrokiem do koła, podnosił go w górę i błyszczącém spojrzeniem zdawał się przebijać drzew gęstwinę, aby sięgnąć tam — daleko — kędy tylko rozciągało się jego niebo rodzinne...
Nagle oprzytomniał zupełnie, porwał się z miejsca i zwrócił się w stronę altany, z któréj wypływał przed chwilą szept tajemniczy.
— Kto tu jest? zawołał drżącym głosem. Kto mówił do mnie słowa pociechy? kto mi pokazał to co na chwilę z oczu straciłem? kto mię zbawił?
Nie było odpowiedzi.
— Tak, musiał to być głos własnéj myśli mojéj, wymówił z cicha i w zamyśleniu, zbawczy głos! tak, nie wszystko jeszcze stracone dla mnie! życie długie, świat szeroki! każda piędź ziemi mojéj upomina się o duszę moją! oddam ją, oddam ją całkiem. Przed ojcem moim wyspowiadam się, ukorzę..., przebłagam... Nagle uderzył się w czoło i upadł znowu na ławkę przygnębiony.
— Nędzarzem jestem! zawołał, żebrakiem stałem się! jakże wyrwę się ztąd? jakże