Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pajęczyna.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

człowiek występny i chory, staje się znowu czysty i mocny. Różowy promień słońca padał prosto na pochyloną jego głowę i profil bladéj twarzy. Z twarzy téj pierwsza burza życia starła puch pierwotnéj świeżości, swobodę młodzieńczą, pogodę nie zmąconą. Oczy jego wyglądały tak jak fale wód, które wzburzone wrącą niedawno nawałnicą, zwolna uspakajać się zaczynają. Niebo rozpogodzone przegląda się w nich znowu, męty, które wydostawszy się z głębin przyćmiły były ich przezroczystość, wyrzucone już na brzegi, ale fale zmęczone burzą, silą się dopiéro na odzyskanie łagodnych linii, w jakie nakreśliła je natura, a jakie się zachwiały; pęd ich nieregularny zda się dyszéć nieprzebolałym jeszcze bólém i niepokojem, wstrząśnieniem. Młodzieniec zamyślony ciągle, położył przed oczami swemi woreczek z błękitnego jedwabiu, niby świadectwo, że wszystko co przebył jawą było nie snem. Potém wydobył zeń kartkę białego papieru, drobném, kobiécém nakreśloną pismem i nie po raz pierwszy już zapewne następujące czytał na niéj wyrazy: „Nieznasz mię i ja cię nieznam. Prawdopodobnie nigdy nie spotkamy się i nie zobaczemy więcéj. To nic, jesteś jednak bratem moim, bo na jednéj ze mną zrodziłeś się ziemi i pod rodzinném mojém żyjem niebem. Dla tego to, gdy widziałam, że szatani porywają duszę twoję, litowałam się nad tobą i ostrzegałam