Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/037

Ta strona została uwierzytelniona.

W przyległym pokoju posłyszałam kroki mego ojca. Rzuciłam się do drzwi, ale, otworzywszy je, stanęłam na progu jak wryta: ojciec mój chodził po rzęsiście oświetlonym salonie, w czarném balowém ubraniu; ręce miał skrzyżowane na piersi, brwi zsunięte, a na czole chmurę posępną. Nigdy, ani piérwéj, ani potém, nie widziałam go tak smutnym, czy tak rozgniewanym. Dotąd jeszcze zdaje mi się, że smutek i gniew był w jego fizyognomii, a nawet oba te uczucia toczyły z sobą walkę widoczną. Zabiegłam mu drogę i, według mego zwyczaju, objęłam go drobnemi rękoma. Jakże byłam zdziwioną, gdy ojciec mój, zamiast przemówić do mnie, jak zwykle bywało, usunął mię zlekka od siebie i znowu zaczął, jak wprzódy, szybko przebiegać salon. Zostałam na miejscu, spuściłam głowę i łzy zakręciły mi się w oczach. Ojciec rzucił na mnie spojrzenie, a widząc mą osmuconą postawę, wziął mię za rękę, pociągnął pod jeden z kinkietów, płonących przy ścianie, i długo wpatrywał się we mnie. Byłam już ustrojoną, jak wypadało dla pokazania się licznym gościom. Miałam na sobie białą sukienkę, upstrzoną mnóztwem kolorowych kokardek i włosy, zaczesane wysoko à la Pompadour: ojciec mój oprowadził wzrokiem po całém ubraniu mojém, popatrzył w moje oczy podniesione ku jego twarzy i rzekł z cicha:
— Jakże ustrojona! tak wcześnie już przywyka... biednę dziecię!