Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/047

Ta strona została uwierzytelniona.

zapłacono ci trzy razy więcéj, niż należało — z przekąsem odpowiedziała jéj najstarsza panna służąca, zajęta wydobywaniem z szuflad rzeczy mojéj matki i pakowaniem ich do tłomoczków.
— Co to robisz, Marychno? — spytałam.
— Układam rzeczy pani do podróży — rzekła.
— Alboż mama dokąd wyjeżdża?
— Wyjeżdża jutro na wieś.
Zakręciło mi się po głowie pytanie, czy ja pojadę z mamą, i pobiegłam z niém do Bini. Ale Binia, przeciwko swemu zwyczajowi, była bardzo milcząca i tylko bardzo często wycierała okulary, które dnia tego wilgotniały jakoś co chwila. Na pytania, jakie jéj zadawałam, odpowiadała jednostajném: — Nie wiem, moje dziecko! — Gdzie spojrzałam, wszędzie panował ruch niezwykły; służące biegały, znosząc zewsząd suknie, futra, bieliznę i różne drobnostki; lokaje brząkali srebrem stołowém, układając je także w kufry; szuflady od toalety mojéj matki wysunięte były jak długie i całkiem wypróżnione; przez okno od garderoby zobaczyłam na dziedzińcu wyciągniętą z wozowni karetę, którą ze wszech stron oglądali rzemieślnicy, niby wypatrując, czy niéma w niéj czego do naprawienia przed daleką podróżą.
Tułałam się po domu, jak zbłąkana owieczka. Nikt do mnie nie mówił i nikt nie zwracał na mnie uwagi. Cała służba wyraźnie głowy traciła z pośpiechu. Binia