Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/320

Ta strona została uwierzytelniona.

sercu z oblegającemi mię zewsząd zmorami fałszywych pozorów...
Spojrzałam w twarz Emilki, — smutnemi oczyma patrzyła w gwiazdy. Skroń moję mocniéj na jéj czole oparłam, a po płonących moich policzkach powolne i gorące spływały łzy... Nagle wzrok Emilki oderwał się od nieba, wyciągnęła przed siebie rękę i rzekła cicho:
— Patrz, Wacławo! myliłyśmy się, sądząc, że same jedne jesteśmy w parku.
Spojrzałam w kierunku jéj ręki.
O kilkadziesiąt kroków od ławeczki, na któréjśmy siedziały w ukośnym nieco kierunku, było sztucznie usypane dość wysokie wzgórze, a u szczytu jego, pomiędzy kilku staremi modrzewiami, szarzała grota kamienna, oświetlona teraz w głębi bladawą lampką.
W otworze téj groty, otoczonym gęstemi splotami dzikiego bluszczu, stał mężczyzna, którego po raz piérwszy w życiu widziałam. Po balowém ubraniu poznać mogłam, że był także gościem mojéj babki, lecz ani przy obiedzie, ani w ciągu zabawy nie spostrzegłam obecności jego w salonach. Może przyjechał przed chwilą dopiéro, może go w różnobarwnym i ściśniętym nie dojrzałam tłumie. Bądź co bądź, oczy moje utkwiły w téj postaci i oderwać się od niéj nie mogły; nawet mgła łez, która je zaćmiewała przed chwilą, rozstąpiła się nagle i zwiększyła się siła wzroku, jakby zrządzeniem wyższéj jakiéjś woli, która chcia-