Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pan Kaprowski 042.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Idźcie sobie do innego. Inny może będzie wam tańszy. Przyślijcie tylko kogo po papiery swoje.
Mówił to bardzo z góry, zimno, ale w duszy myślał sobie: „A nuż naprawdę pójdą do innego!”
— Niech już jaśnie wielmożny pan daruje im tę głupotę — przemówił Mikołaj — oni nic nie rozumieją.
— Wysiądźcie, panie — mówił Paweł — przynieśliśmy pieniądze; ziemi swojej Dzielskiemu nie damy, zginiemy, a nie damy...
— No — rzekł Kaprowski, na bryczce stając — chyba tylko na prośbę Mikołaja...
Wtedy zaczęli wysadzać go z bryczki i do karczmy prowadzić. Podstawili mu pod łokcie swoje czarne, spracowane dłonie, szli przed nim, za nim, dokoła niego, zaglądali mu w twarz, mówiąc, krzycząc, opowiadając wszyscy razem.
Kiedy Kaprowski wszedł do karczmy, zrazu czuł się nieco zmieszanym i sam nie wiedział, co i jak wypadło mu robić i mówić. Lecz posiadał tu pomocnika w Mikołaju. Gdyby nie on, gromada nie wiedziałaby o istnieniu adwokata; co więcej, nie rozpoczynałaby nawet procesu. Mikołaj to gotował i oczyszczał drogi Kaprowskiemu.
Kiedy już posadzono Kaprowskiego, Paweł w zanadrze sięgnął i garść papierków zza koszuli wyciągnął. Wszyscy inni uczynili to samo i powyjmowali zza koszul garście papierowych pieniędzy. Nad karczemnym stołem wyciągnęło się kilkanaście par rąk: niektóre śmiało i prawie natarczywie, inne, — silne tak, że ogromne ciężary dźwignąć mogły jak piórka, — drżały jednak trochę i cofały się, aby po chwili, ruchem trwożliwym i wahającym wysunąć się naprzód. Kaprowski małemi, chudemi rękami prędko i wprawnie liczył pieniądze. Chłopi liczenia tego słuchali z uwagą wielką, z pochylonemi głowami. — W odległości wi-