Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 109.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

buchnie szałem, występkiem, co najmniéj zaś przemieni się w jad rozkładający i złośliwą gorycz. Ostatnie żywioły te zjawiają się już pomiędzy nami... Czy nie uważasz, że w stosunki nasze, tak ścisłe dotąd, tak prawdziwie braterskie, zaczyna wkradać się niezgoda; że, kochając się wzajem, dręczymy jedni drugich; że błahe, liche drobnostki wywołują nam na usta niecierpliwe spory, bolesne słowa; że pomiędzy ciężarami, które dźwigamy, niéma sprawiedliwéj równowagi, bo jedni z nas mimowoli wyzyskują pracę drugich, pochłaniają to, co inni z ciężkim mozołem zdobywają?
— Stefanie! — przerwał Józef — co do mnie przynajmniéj, to bądź pewnym, że, pracując dla was, czuję się szczęśliwym; że jakkolwiek trudném jest zadanie moje, pełnić je będę z radością, byle-bym wam przynosić mógł ulgę i pomoc...
— Raz jeszcze mylisz się, Józefie — ściskając rękę brata, odpowiedział Stefan — i dla ciebie nawet, który z nas wszystkich najłagodniejszym, najskłonniejszym do poświęceń jesteś, nie na długo wystarczy to biedne, ciasne istnienie, jakie prowadzisz; cierpliwość twoja nie dotrwa długo téj Syzyfowéj robocie, dla któréj niéma ani końca, ani lepszego jutra. Sposobiąc się do zawodu rolnika, miałeś na widoku gospodarstwo obszerne, zawierające w sobie różnorodne gałęzie rolnictwa i przemysłu; dla wiedzy twojéj zatém, dla powstających z niéj słusznych i koniecznych