Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 212.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nego sobie artysty — podchwycił Artur Darzyc — co do mnie, byłem pewny, że nie znajdzie on wielu słuchaczy, ale przybyłem tu dlatego, aby przepędzić chwilę w miłém mi towarzystwie.
Ostatnie słowa miały wyraźnie na celu drobne uszko Żanci, gdyż, wymawiając je, młody człowiek obejmował spójrzeniem strojną w czarne warkocze jéj główkę, spójrzeniem, które, lubo nie było ani namiętne, ani nawet zbyt czułe, zdradzało się z pewném dość żywém zajęciem i zajaśniało wyrazem wcale pociągającym.
Żancia z wolna podniosła powieki. Na bladéj twarzyczce jéj nieśmiałość walczyła chwilę z chęcią powiedzenia czegoś, co ją snadź mocno obchodziło.
— Zdaje mi się — zaczęła, zwracając na-pół głowę ku siedzącemu za krzesłem jéj młodemu człowiekowi, ale patrząc na panujące obok amarantowe ramię cioci Rózi — zdaje mi się, że o tym panu, który tu ma wystąpić... wyrokować tak z góry nie można, może téż... może téż ma on talent prawdziwy.
— Talent prawdziwy — z trochą powagi, odparł młody Darzyc — głośno i odrazu daje znać o sobie. Ja o Wąsikowskim słyszałem już nieraz. Ma to być tylko niedouczony wirtuoz, a raczéj kwalifikujący się na wirtuoza, bez warunków wykwalifikowania się kiedykolwiek.
— Zawsze to jednak smutno — ośmielając się stopniowo, zaczęła znowu Żancia — zawsze jednak