Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 232.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Za wynajęcie sali będziemy musieli zapłacić złotych sto dwadzieścia, za światło sześćdziesiąt... za wydrukowanie afiszy i biletów czterdzieści... na opłacenie więc długu, na ten koncert zaciągniętego, zabraknie nam złotych dwadzieścia.
Roman Gotard przestał jeść, bo na talerzu nic już nie było. Skrzyżował ręce na piersi i utkwił wzrok w twarzy matki.
— Mamo — rzekł zniżonym, posępnym głosem — dlaczego mi o tém mówisz? czy dlatego, aby mnie dręczyć?
— Dziecko moje drogie! — zawołała kobieta, splatając przed sobą chude białe ręce i, wzrokiem omglonym łzami, spoglądając na syna — jak ty możesz przypuścić nawet, abym ja dręczyć cię chciała! ja, ja! co-bym za twoje powodzenie, za twoje szczęście, ostatnią kroplę krwi oddała! ja, co oczy wypłakałam, widząc, jak świat ocenić cię i poznać się na tobie nie umié! ja... ja!.. Romusiu... nieba-bym tobie przychyliła... do grobu-bym za tobą wstąpiła...
Zakryła twarz rękoma i rozpłakała się.
Roman Gotard siedział przez chwilę nieruchomy, ale wyraz twarzy jego zmienił się nagle; rysy, posępne wprzódy, zmiękły nieco, czoło rozmarszczyło się; oczy, pałające gorączkowym blaskiem, zaszły wilgocią. Nagle porwał się z krzesła, postąpił parę kroków i upadł przed płaczącą matką na kolana.
— Przebacz mi, moja matko! — zawołał — prze-