Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 259.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

bym na szczęście familii jéj nie znała i tém jéj nie udobruchała. Pocieszna babina!
Śmiała się ciocia Rózia, ale Żancia śmiéchowi jéj nie wtórowała. Cicho i spokojnie usiadła na sofie niedaleko lampy, łokieć na stole, a twarz na dłoni oparła. Była to snadź ulubiona jéj postawa, najulubieńsza może dla tego, iż przedstawiała także owoc zakazany, odbiérany od niej zwykle słowami pani Herminii: „Żanciu, votre coûde!”
— Czy to cię tak zawsze, moje dzieciątko, ta zabawna Drylska w kurateli swéj trzyma? — zapytała pani Róża, stojąc nad młodą dziewczyną i pieszczotliwie głaszcząc jéj włosy.
Ten sam, co wprzódy, trochę smutny, trochę chytry uśmieszek przeleciał po ustach Żanci.
— Ona mię tak zawsze pędza, abym spać szła, gdy tylko do swego pokoju przyjdę; nie pozwala mi iść do braci, kiedy tego chcę, ani zdjąć gorsetu pierwéj, aż do snu się kładę; ale ja mam na nią sposób... przynoszę jéj cukierki i różne łakocie, które nadzwyczajnie lubi, a ona dopóki ich nie zjé, zostawia mię w spokojności.
Gdyby pani Herminia posłyszała te wyrazy córki, z najzupełniejszą naiwnością i nieświadomością głębszego ich znaczenia wymówione, przyszło-by jéj może na myśl, że uległość wyradza niekiedy chytrość i że Żancia radziła sobie na podobieństwo niewolników, którzy stają się panami swych panów, przez poznanie