Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 262.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wota na swoję fortunę... to téż wesoło u nas było... sąsiedztwa huk... latem majówki i zabawy na łąkach, w zimie wieczory tańcujące, kuligi, a wszędzie ja rej wiodłam...
— Cioteczka rej wiodła! — z lekkiém zdziwieniem przerwała Żancia.
— A tak, kochańciu! i dlaczegóż miało być inaczéj? Byłam młodą, żywą, jak skra, stroiłam się pięknie i nigdy nikt nie mógł mię ani przetańczyć, ani przegadać...
Żancia dziwiła się widocznie coraz więcéj.
— Czy cioteczka nie miała mamy? — spytała z cicha.
— Pani Róża parsknęła śmiechem.
— Jakto nie miałam mamy! — zawołała, — każdy człowiek musi miéć mamę! Czy ty myślisz, rybciu, że to bociany przynoszą do domów małe dziatki...
— Nie, cioteczko... — zaczęła Żancia, jąkając się i spuszczając oczy, — ja tylko myślałam że... gdyby cioteczka miała mamę... toby... toby nie mogła...
— Reju wodzić na zabawach! no, no! rybciu, nie każda mama taka rygorystka, jak twoja. A kochała-żeś się ty choć raz na dobre, rybciu? — zapytała, mrugając powiekami.
Rumieniec Żanci dosięgnął barwy szkarłatu.
— Nigdy, cioteczko, — wymówiła cichutkim głosem i patrząc pod stół.
— Ech! — chyba to już kłamciuszki! — zawo-