Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 275.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nu, w którym śpiewała Żancia. Lokaj tymczasem stał wciąż przed panią Różą i uśmiechał się pod bujnym wąsem.
— Proszę pani — zaczął z poufałością sług bogatych domów, względem rezydentów w tychże domach przebywających — proszę pani, ten pan Wąsikowski taki wytarty frak ma na sobie... i w hiszpańskim płaszczyku... zimą...
Zaśmiał się z cicha, i ręką błyszczącą złotym pierścieniem, bujnego wąsa pokręcił. Pani Róża podniosła na niego oczy, w których błysnęło coś nakształt gniewu.
— Mój kochany — rzekła z niezwykłą sobie dumą, i niezwyklejszą jeszcze powagą — jeżeli pan Wąsikowski jest człowiekiem ubogim, tém krócéj powinien czekać w przedpokoju... idź i proś go zaraz do salonu.
Odprawiony w ten sposób lokaj, przestał uśmiechać się i, opuściwszy w dół rękę z pierścionkiem, zawrócił ku drzwiom. W téj saméj chwili zabrzmiały w bawialnym salonie ostatnie akordy fortepianowe, lekcya śpiewu skończyła się, i nauczyciel Żanci z kapeluszem w ręku, przechodził jadalną salę. Tuż przed drzwiami od przedpokoju, spotkał się z wchodzącym Romanem Gotardem, chciał ustąpić mu kroku, ale wchodzący poskoczył sam na stronę, i oddał spotkanemu dwa bardzo szybko po sobie następujące ukłony.
Nauczyciel śpiewu, zdziwiony nieco tą niezwyczaj-