Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 286.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bardzo żałuję — po krótkiéj chwili milczenia zaczął młody muzyk — bardzo żałuję, że nie mogę widziéć się z panem Brochwiczem...
— Jeżeli pan masz do mego męża jaki interes, racz go powierzyć mnie — z jednostajną zawsze uprzejmością odpowiedziała gospodyni domu.
— Chciał-bym... mam zamiar... umyśliłem... — jąkał się Roman Gotard, ale zmieszanie, wstyd jakiś, tamowały mu mowę. Każdy wymówiony wyraz wiązł mu w gardle, połykał go z trudnością, i miał w dłoniach białe rękawiczki.
W chłodnych oczach pani Herminii zjawił się na mgnienie oka wyraz litości.
— Domyślam się — rzekła z grzecznym uśmiechem — że umyśliłeś pan po raz drugi wystąpić w mieście naszém z koncertem.
Tym razem Roman Gotard spójrzał na gospodynią domu z wdzięcznością. Zrozumiał delikatność, z jaką pochwyciła myśl jego i ułatwiła mu jéj wyrażenie. Uczuł się téż ośmielonym, i wydobywając z kieszeni fraka sporą więź biletów, owiniętych w różowy papier, rzekł:
— Myślałem, że szanowni państwo zechcecie może zaszczycić koncert mój swą obecnością...
Pani Herminia wyciągnęła rękę, i końcami białych palców ujęła więź biletów; spójrzenie jéj raz jeszcze prześliznęło się szybko po wytartym fraku, starym żabocie i zmieszanéj postaci gościa. Rozwinęła