Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 385.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

siadając zawsze z hojności ojca mego znaczny zapas rozporządzalnych pieniędzy, nie rozrzucałem ich na cztery wiatry; lecz siedziałem w domu, na wsi, z przykładną cierpliwością słuchając wiekuistych gam, wygrywanych na trzech fortepianach przez młodsze rodzeństwo, i niekiedy, dla rozrywki, czytując nawet książki. Czegóż więcéj żądać można było od człowieka mego wieku i położenia? A jednak ja sam zażądałem wkrótce od siebie samego więcéj, daleko więcéj. Ruiny, które po bliższém przyjrzeniu się temu, co mnie otaczało, ujrzałem dokoła siebie, smutne ruiny spokoju, szczęścia i mienia mnóztwa ludzi, dziwić mnie zaczęły zrazu, potém razić i budzić we mnie uczucia, które wcale wesołemi nie były. Przypomniałem sobie wszystko, czemu z zajęciem i przyjemnością przyglądałem się w obcych krajach: ów niezmierny i różnolity ruch działalności ludzkiéj, jaki tam panuje, owo wrzenie starań, zabiegów, pogoni, zdobywania, uczenia się, wzbogacania, które nieustannym kipiątkiem napełnia tam przestrzenie szerokie; przypominałem sobie ów zadziwiający podział pracy, który w miliony razy rozmnaża miejsca, na jakich ludzie żyć, działać, kochać, szczęście i zacność zdobywać sobie mogą, i obrazy te porównywałem z otaczającą mnie martwotą, z senném jakby zadumaniem, w jakiém pogrążoną jest u nas natura, ręką ludzką do walki i przymierza niewzywana, z bierném odrętwieniem ludzi, którzy przeciw nieszczęściu zdają się nic więcéj