Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 406.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

pana metra doskonale stroił fortepiany, i jak byłam w Lidzkim powiecie...
— Panno Drylska! pani woła! — ozwał się z dołu głos lokaja.
Panna uśmiechnęła się raz jeszcze, dygnęła i zbiegła ze wschodów z żywością piętnastoletniéj dziewczyny. Roman Gotard patrzał za nią osłupiałym wzrokiem. On spodziewał się, myślał, że to ta... która...
— Nędzna istota! — mruknął z cicha, zabójcze spojrzenie rzucając na liliowe wstążki czepka Drylskiéj, powiewające za znikającą już jéj postacią.
— Pan metr! pan metr! — szeptał do siebie, przechodząc przez wązki kurytarz, rozdzielający piérwsze piętro na dwie połowy. — A więc jestem metrem! jestem naprawdę metrem! ha! cóż robić? Moniuszko był także metrem! taki już los w dziewiętnastym wieku tych... którzy...
Nie zawsze jednak los i wiek dziewiętnasty były tak okrutne dla tego... który... parę razy zdarzyło się, że, gdy wchodził do przedpokoju, z sali jadalnéj wychodziła pani Brochwiczowa z córką, dążąc do oczekującego w bramie powozu. Roman Gotard składał przed paniami trzy, szybko jeden po drugim następujące, ukłony, poczém stał nieruchomy, z ręką przy krawacie, dopóki go nie minęły. Gdy minęły, patrzał za niemi, dopóki mu z oczu nie znikły, i widział... za każdym razem widział, że posuwający się za ciemnym kapeluszem pani Brochwiczowéj biały kapelusik