Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 408.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

knie szerokie, które wydawały się tém szerszemi, że były zawsze krótkie, co wszystko imponowało mu, i czyniło go względem niéj nieśmiałym. Po pewnym jednak czasie, a raczéj po pewnéj liczbie spotkań, wędrowny artysta począł coraz baczniejszą zwracać uwagę na wszystkie poruszenia pani Cieciórkowéj, a gdy go ta zaczepiła, oddawał jéj zdwojoną liczbę ukłonów; na liczne jéj zazwyczaj pytania odpowiadał z nadzwyczajną precyzyą i gotowością; a nawet, wchodząc coraz bardziéj w usposobienia Żancinéj ciotki, przypominał sobie różne imiona i nazwiska, zapamiętane z dziecięcych czasów, i wtrącał je w rozmowę, przez co dawał pani Róży sposobność do popadania w labirynt przypomnień, dat, chronologicznych wyliczeń i genealogicznych kombinacyi. Przyczyna, dla któréj Roman Gotard stał się tak układnym, uprzedzającym i czołobitnym względem osoby, którą przedtem nazywał w myśli swéj: „trywialną, pospolitą babą”, dało-by wiele do myślenia o jego charakterze i stopniu przebiegłości, która łączyła się w nim z przedziwną zkądinąd naiwnością. Przyczyną tą było jedno uczynione raz spostrzeżenie. Szedł był któregoś dnia przez kurytarz, jak zwykle, oglądając się, przysłuchując, oczekując pewnego pożądanego wielce zjawiska. Oglądając się tak i przysłuchując, spostrzegł drzwi niezupełnie zamknięte. Roman Gotard nie wiedział, dokąd one prowadzą, i tak sobie, niechcący, o niczém złém nie myśląc, spójrzał