Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 434.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ogarniały, Żancia przypomniała sobie nakoniec, że była młodą panną, dobrze wychowaną, że zatém...
Łagodnie wysunęła ręce swe z dłoni wędrownego artysty, podniosła główkę, strojną w biały kapelusik, i z wejrzeniem wilgotném jeszcze od wzruszenia, z postawą pełną arystokratycznego wdzięku, wyrzekła:
— Jestem prawdziwie szczęśliwą, że miałam sposobność poznać matkę pana.
Rzekłszy to, postąpiła szybko za wychodzącą już panią Różą.
Po wyjściu dwóch kobiet, jak bywa zwykle po przejściu wielkiego i niespodzianego wypadku, w izbie zajezdnego domu zapanowała cisza.
Roman Gotard stał z twarzą zwróconą ku oknu, z dłonią przyłożoną do czoła; matka jego siedziała nieruchoma, i z błogim uśmiéchem na ustach, utkwiła wzrok w krześle, na którém przed chwilą siedziała Żancia.
— Romusiu! — ozwała się nakoniec Wąsikowska.
Roman Gotard zwrócił się i postąpił na środek izby. Głowę podniesioną miał bardzo wysoko, jedną ręką strzępił sobie nad czołem bujne włosy, drugą muskał wąsika. Na ustach jego, drżących przed chwilą szczerém wzruszeniem, osiadł teraz tryumfujący uśmiéch, oczy, rozpłomienione niedawno prawdziwém uczuciem, patrzały z radosną dumą.