Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 439.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dziło jéj snadź kłamać przed matką, niż przed Drylską. A jednak wymówiła z pewnym nawet pośpiechem:
— Nie zachodziłyśmy nigdzie, mamo!
— Niech Żancia spójrzy na mnie!
Żancia podniosła powieki. Źrenice jéj, zwilżone trochę i trochę smutne, utkwiły w twarzy matki. Zdjęło snadź ją jakieś wahanie, lub może uczuwała wewnętrzny poryw jakiś, bo poruszyła się na krześle, pochyliła się nieco ku pani Herminii, usta jéj drgnęły. Gdyby pani Herminia miała w téj chwili na twarzy swéj wyraz łagodności i pobłażliwości, gdyby wyciągnęła rękę ku córce i przygarnęła ją ku sobie, Żancia zsunęła-by się może do kolan matki i wyznała jéj wszystko. Ale brew surowéj damy była ściągniętą, wzrok suchy i nakazujący, postać sztywna. Źrenice téż Żanci oschły w mgnieniu oka, kibić wyprostowała się znowu, na wzór dobrze naciągniętéj struny, usta zamknęły się i zarysowały wązką linią, w któréj oko znawcy dojrzéć-by mogło zarys głuchego buntu i powstałego zeń uporu.
— Czy Żancia z pewnością prawdę mówi?
Żancia nie milczała już ani sekundy.
— Prawdę, mamo! — rzekła bez najmniejszego wahania.
— Jeszcze jedno pytanie: czy to pani Cieciórkowa namówiła Żancię do tego spaceru?