Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 445.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Święty człowiek! — wyrzekła z namaszczeniem Drylska, splatając ręce.
— I siostrzenicy Kasi, jak będę wracała do Cieciórkowszczyzny, zawiozę z Wilna funt cukierków...
— Biedactwo moje! ono pewno, jak żyje, cukierków żadnych nie jadło!
Była to chwila, w któréj dwie kobiety zawarły z sobą przymierze, nie zaczepne wprawdzie, ale odporne, w imię wspólnego przywiązania do Żanci i tajemnego rozszerzania jéj swobód.
Z przymierza tego korzystać miał najbardziéj człowiek z hiszpańską bródką i nastrzępionemi nad śniadém czołem włosami, który w téj porze właśnie, siedząc w hotelowéj izbie przy stole, na którym stał kałamarz i leżała ćwiartka listowego papiéru, wzrokiem, w którym mieściła się cała tragedya, patrzał na niewinną belkę sufitu, i — gryzł pióro w zębach. Wkrótce przestał je gryźć, zawinął niém w powietrzu, niby zabójczém narzędziem i, spuściwszy ostry koniec jego ku papierowi, nakreślił: Pani!!!!!!
Pióro, jakby zmęczone wydaniem na świat sześciu wykrzykników, spoczęło znowu pomiędzy zębami piszącego, ręka zaś jego utonęła we włosach, które podniosła i roztrzepała w sposób sprzeciwiający się wszelkim normalnym prawidłom sztuki fryzyerskiéj. Przywołane w ten sposób natchnienie poczęło zbliżać się powoli do głowy, któréj cień, rysujący się na ścianie, przedstawiał dokładnie furę roztrzęsionego siana.