Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 071.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i drugie. Była może w piersi jéj i żądza, i walka, w sercu iskra marzenia, a w głowie myśl nagany. Milczała długo. Po kilku dopiéro minutach, pierś jéj podniosła się wysoko, po zbladłych policzkach popłynęły dwie łzy grube i upadły pomiędzy fałdy wełnianéj sukni. Powoli ręka jéj osunęła się z czoła i oczu. Można-by w ruchu tym wyczytać uczucie głębokiego zniechęcenia. Zarazem z wolna i przecząco wstrząsnęła głową.
— Nie, panie Maryanie — rzekła — ja w pięknéj ustroni téj żyć z panem nie będę... ja takiego życia przyjąć, ani wieść nie mogę...
— Anno! — zawołał Maryan — co mówisz? jest-że podobném, aby...
Przerwała mu giestem łagodnym, lecz stanowczym.
— Nie mogę — powtórzyła — nie powinnam... Nie mogła-bym nigdy spokojnie i szczęśliwie przeżyć godziny jednéj, wiedząc, że za ścianami raju mego oni cierpią i pracują beze mnie...
Oni! znowu oni! więc bracia i siostry...
— I wszyscy ludzie biedni, mężni, walczący o jutro... — dokończyła cicho.
— Ludzie! i zawsze ludzie! Anno moja! czyliż serce, oddane tobie w zupełności, nie wystarczy ci? Dlaczegóż o innych zapomniéć nie możesz?
— Kocham ich... zjednoczyłam się z nimi w pracy i cierpieniach...