Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 112.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

gowate pudło, zagrodzili jéj wejście do sklepu. Cofnęła się o krok jeden, aby nie być zasypaną słomą, ciągnącą się z woza i opadającą z pudła, zgarnęła w dłonie powłóczyste fałdy jedwabnéj swéj sukni, i dumny łuk brwi zsunęła nieco, z wyrazem uczuwanéj przykrości. Gdy jednak tragarze, umieściwszy w sklepie niesiony przedmiot, wrócili do woza, piękna panna, zgarniając wciąż w dłoniach i unosząc z lekka opływające ją zwoje jedwabiów, wstąpiła po wschodkach, usłanych słomą i przysypanych piaskiem, i stanęła w drzwiach sklepu. Gdyby w miejscu, do którego wstępowała, znajdował się poeta jaki, wyrzekł-by niezawodnie, że wraz z pojawieniem się jéj, szara głębia sklepu napłynęła powodzią czarodziejskiego światła, że promień słońca zsunął się w ciemności, anioł zstąpił w głębokości i t.  d. „Oczy bohaterki były piękne, bardzo piękne! — czy nie czujesz pani zapachu fijołków?... Głos bohaterki był także piękny! — czy nie słyszysz pani pieśni słowika”. Tak o istocie do niéj podobnéj śpiewał wielki poeta żartu i boleści — Heine.
Stefan nie był poetą. Był on kupcem. I cóż ztąd? był on także człowiekiem, którego pierś wzdymały dziewicze siły niesteranéj młodości, a nikt odgadnąć i obliczyć nie może, w jak brudnéj prozie kąpią się nieraz myśli śpiewaków poezyi, na jak poetyczne i gorące szczyty podnosić się mogą uczucia wyrobników prozy.