Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 225.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Oczy Żanci, oszklone łzami, tkwiły w twarzy ojca z wyrazem głębokiego smutku i gorącego błagania.
Pan Jan powiódł znowu dłonią po jéj włosach.
— Dręczysz się, moje dziecię, nadaremnemi zupełnie urojeniami. Dlaczego nie powierzysz ich matce? ona z pewnością potrafiła-by cię uspokoić. Ja, przyznam ci się, nie bardzo znam się na waszych kobiecych, zwykłych wam podobno przed każdym ważniejszym wypadkiem życia, trwogach, przeczuciach, przypuszczeniach i t. d. Wszak Artur Darzyc jest ze wszech miar godnym serca takiéj, jak ty, dobréj i niewinnéj dziewczyny. Jeżeliś go i nie pokochała dotąd, dowód to właśnie, że jesteś jeszcze takiém dzieckiem, iż naiwne serduszko twoje, albo nie wié samo, co w niém się dzieje, albo nie może jeszcze dla nikogo doświadczać podobnych uczuć! Przyjdzie to z czasem; mąż młody, zacny, wykształcony, jak Artur, potrafi przywiązać cię do siebie.
Kilka sekund pomiędzy ojcem a córką panowało milczenie. Z twarzy Żanci poznać można było, że walczyła z nieśmiałością i zawstydzeniem.
— Mój ojcze — wymówiła po chwili, nie podnosząc spuszczonych wciąż powiek — jeżeli miéć w sercu uczucie... takie... znaczy to nie być dzieckiem, ja nie jestem już dzieckiem... ja... kocham, mój ojcze... ale nie pana Artura.
Ostatnio wyrazy wymówione były szeptem, zale-