Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 248.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dów szacunku i przyzwoitości, które słusznie urazić ją może...
— Ależ przyznaję, przyznaję to wszystko! — mówił pan Jan, szybkim krokiem przechadzając się po pokoju — i wcale nie pojmuję, co się temu chłopcu nagle stać mogło! Był w niéj przecież tak zakochanym! taka to piękna, urocza istota... postępował zresztą zawsze i we wszystkiém tak rozsądnie i przyzwoicie...
Gdy pan Jan wymawiał ostatnie wyrazy, z bramy domu wyjechał powóz i zatrzymał się przed oknami mieszkania. Pan Jan spójrzał przez szybę.
— Konie i powóz Marysia — rzekł, i pośpiesznie zadzwonił.
— Kto kazał założyć konie pana Maryana? — zapytał służącego.
Rozkaz pochodził od Teofili. Pan Jan niespokojne spójrzenie rzucił na żonę, która odpowiedziała mu wzruszeniem ramion, niewiadomość i niezadowolenie objawiającém, i śpiesznie wyszedł do przedpokoju. W téj saméj chwili młoda żona Maryana wyszła ze swych pokojów, i owinięta fałdzistém okryciem, ze spuszczonemi oczyma i zaciśniętymi nieco usty, krokiem powolnym i wyniosłym dążyła ku drzwiom od sieni. Pan Jan zaszedł jéj drogę i serdecznym ruchem wyciągnął ku niéj rękę.
— Dobry wieczór, droga Teofilo — rzekł — jeszczem cię dziś nie widział!