Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 312.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie domówił jeszcze tych wyrazów, gdy w progu ukazała się pani Róża, z dwuletniém dzieckiem na ręku. Dawna młoda staruszka srodze posunęła się przez te lat kilka; nie była już młodą staruszką, ale poprostu staruszką. Na głowie jéj piętrzył się wprawdzie uczerniony warkocz, a na warkoczu sterczała jakaś naprędce przypięta kokarda, i naprędce téż przywdziana mantylka z frendzlą okrywała ramiona; ale cóż z tego, skoro poniżéj warkocza czoło sfałdowało się w mnóztwo zmarszczek, czerstwość twarzy znikła bez śladu, a pod mantylką plecy przygarbiły się, cała wspaniała niegdyś postać, spokorniała jakby i zmalała. Na domiar złego, jeden z policzków, obrzękły nieco od fluxyi, przykryty był materacykiem z wonnemi ziołami i obwiązany białą chustką. Z dzieckiem na ręku stanęła w progu, i bystrém, jak dawniéj, ale zmieszaném i nieśmiałém spójrzeniem zmierzyła pana Jana. Prędko jednak namyśliła się i, postępując żywo ku przybyłemu, zaczęła:
— Daruj, kuzynciu! na miłość Boga daruj!... wybacz! ot widzisz, szalona pałka była zawsze ze mnie, toć i pokutuję za to na starość...
Pan Jan z widoczną przykrością ujrzał starą swą krewną, spostrzegłszy jednak błagalny wzrok córki, powitał ją z przymuszoną grzecznością.
— A! — rzekł — cóż zrobić? Ciężko przeciw nam zgrzeszyłaś, kuzynko, ale... któż z nas bez grzechu? Przytém obojgu nam do grobu niedaleko... nie