Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 321.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto! — zawołał Brochwicz — ty, moja córko, nie wahała-byś się wystąpić na koncertową estradę, aby akompaniować w koncercie, na który ludzie idą z litości tylko, lub dla pośmiania się...
Żancia podniosła czoło, oblane rumieńcem.
— Mój ojcze! — zawołała — czegoż-bym ja nie uczyniła dla niego! Kiedym postanowiła zostać jego żoną — mówiła daléj — wiedziałam, że poświęcam się, że wiele przenieść będę musiała... to téż teraz bynajmniej na mój los nie wyrzekam, i gdyby nie to wspomnienie, żem postępkiem moim tak srodze zmartwiła was i uraziła, była-bym z losu mego dumną i zupełnie, zupełnie szczęśliwą!...
Nie znać było szczęścia na wychudłéj i zwiędłéj jéj twarzy, ani w oczach przygasłych i w inne jakby światy wpatrzonych, ani w ubraniu jéj ubogiém i zaniedbanym, ani w otoczeniu zimném i brzydkiém. Ale skrytą była, upartą i rozmarzoną. Przez skrytość nie przyznawała się do swych cierpień, przez upór wmawiała w siebie szczęście, którego nie czuła; dzięki umysłowi sfałszowanemu w zarodzie, bo obcemu wszelkiemu duchowi rozbioru i krytyki, posiadała zawsze ideał swój w postaci człowieka, którego raz umieściła była na piedestale, paliła przed nim kadzidła czci i poświęceń i, upojona ich dymem, szła przez świat, jak senna, albo lunatyczka.
Brochwicz nie odpowiedział nic na pełne zapału i stanowczości słowa córki; po srogich doświad-