Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 331.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ły zdwojonym blaskiem, na twarzy odmalował się wyraz energicznego oporu.
— Ja tamy téj nie położę z pewnością, mój ojcze! ja Romanowi nie sprzeciwię się w niczém nigdy! Wychodząc za niego, postanowiłam nieść mu zawsze pociechę i ulgę, wycierpiéć raczéj wszystko, niż sprawić mu choć-by chwilę zmartwienia. Czyż nie dość, że upokarzają go ciągle świat i ludzie, abym ja jeszcze miała okazywać mu nieufność, wątpliwość o prawości jego charakteru i dobroci jego serca? Nie, mój ojcze! przebacz mi, ale nie uczynię tego nigdy! O byt dziecka mego spokojną jestem. Ciocia Rózia kocha je, jak swoje, i zapisała mu już ten kawałek ziemi, który zawsze dać może jaki taki kęs chleba. Ze mną niech co chce będzie! Nietylko nie odmówiła-bym nigdy mężowi memu środków, których wy mi udzielacie, ale gdybym mogła, umiała, pracowała-bym w pocie czoła, aby mu je powiększyć, aby z ich pomocą przynieść mu choć chwilę pociechy i przyjemności, aby przekonywać go ciągle, że nie dbam o materyalne dobro tego świata, ale pragnę tylko być jego aniołem pocieszycielem, że nie omylił się on, gdy niegdyś ujrzał we mnie ideał swój, to jest serce, mogące zrozumiéć go i ocenić wyższego jego ducha!
Ileż w uczuciach, które córce Brochwicza podyktowały słowa te, było dobroci serca, zapału, wspaniałomyślności! ale jakże zarazem niepraktyczną by-