Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 341.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

brnéj, nadeszła chwila błogosławiona, w któréj powstanie wielka kompozycja jego, owo dzieło, na które oczekiwał od tak dawna... Pociągnął zmyczkiem po strunach i... probował komponować arcydzieło, do którego, jak myślał, wszystkie materyały spoczywały już gotowe w głowie jego i piersi, rozpalonéj wyższym ogniem...
Śpieszne, tłumne, bezładne tony, dochodziły długo do bawialnéj izby starego dworku; stawały się z razu coraz gwałtowniejszemi, wydawały krzyki niesforne i jęki wrzaskliwe, potém uciszać się i milknąć zaczęły, aż oderwane tony zdradziły rękę bezowocnie znużoną, żal bezwładny, silenie się nadaremne, zwątpienie i rozpacz...
Żancia, usłyszawszy muzykę męża, podniosła głowę z nadzieją i tryumfem.
— Jak on pracuje nad sztuką, mój ojcze! — szepnęła — grywa tak często prawie po całych nocach!
Brochwicz uśmiechnął się z nietajoną goryczą i wzgardą, ale ona nie widziała uśmiechu tego; cała dusza jéj wsłuchana była w to gwałtowne i zarazem niedołężne zbiorowisko tonów, z których co chwila (oczekiwała tego z drżącą i namiętną nadzieją), wypłynąć mogła pieśń potężna, genialna, uwiekopomnić mająca imię jéj ubóztwianego fetysza. Zamiast jednak upragnionego arcydzieła tego, rozległ się stuk