Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.1,2 492.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wielki watowany płaszcz z peleryną. Na biurku mojém leżały przepisane papiery, które odnosił mi dnia tego. W zegarkowéj akuratności swéj nie zapomniał, pomimo widocznego, silnego wzruszenia, położyć ich na zwykłém miejscu, lecz sam, bez pożegnania i najlżejszego, szelestu wysunął się z pokoju. Po chwili za przygarbionemi plecami jego i zwisającą na nich wielką peleryną, zamknęły się drzwi, do sieni wiodące.
— Uciekł! — wymówiła pani Róża nie bez pewnego, jak mi się zdawało, żalu w głosie. — Zawsze był nieśmiały, ale jakże się zmienił! Zaledwiem go poznać mogła! Czy wié pan dobrodziéj, że przed dwudziestu kilku laty, to jest wtedy, gdyśmy się znali, był wcale przystojnym mężczyzną. Cerę miał wprawdzie i wtedy żółtą trochę i ruchy niezgrabne, ale oczy wcale piękne, wyraziste, włos bujny i głos, choć zawsze cichy jakiś i jakby nieśmiały, ot, tak prosto do serca idący. Dość powiedzieć panu dobrodziejowi, że kiedy oświadczył się o mnie mojéj nieboszczce mamie...
Tu Pani Róża przerwała mowę swą i zachichotała z cicha, spuszczając oczy.
— Ot, i wygadałam się! — zawołała. — No, cóż robić! słowo się rzekło; takie to zresztą dawne czasy, że już o nich nie grzéch, a czasem to i przyjemnie, pomówić. Otóż trzeba panu dobrodziejowi wiedziéć, że pan Joachim, jak tylko zobaczył mię wtedy, na